Herbem Prawdzic, zwanym też Prawda pieczętowało się blisko 200 rodzin z Wielkopolski, Mazowsza i Litwy. Do bardziej znanych herbownych należeli m.in. Józef Chełmoński, św. Zygmunt Gorazdowski, czy Władysław Siciński, któremu przypisuje się użycie po raz pierwszy liverum veto.
Blazon: w tarczy dwudzielnej pięcioma blankami w pas, w polu górnym błękitnym połulew wspięty złoty z takąż obręczą w łapach, w polu dolnym mur czerwony. W klejnocie złoty połulew z obręczą.
Nazwę swą herb Prawdzic zawdzięczać ma staropolskiemu słowu „prawda”, które oznacza żelazną podkładkę pod misę z gorącą potrawą, którą stawiano na stół. Tak więc obręcz trzymana przez lwa ma być ową „prawdą”. Inni z kolei widzą w łapach lwa wieniec, który w starożytnym Rzymie był wręczany szczególnie zasłużonym żołnierzom.
Z herbem tym wiąże się legenda przytoczona przez Kacpra Niesieckiego:
Początek tego herbu pospolicie nasi autorowie zasięgają od Androda rodem z Dacji, ten u Pana przyostrzejszego służąc, ciężko od niego i nieraz zbity, chcąc się od nieludzkiej człowieka owego pasji, salwować, na głęboką w Afryce pustynią schronił się, tam, dla zbyt dogorywającego sobie upału, do jaskini się przytuliwszy, w krótkim czasie widzi Lwa powracającego do tejże jamy, jako do swego łożysk; włosy od bojaźni na głowie Androdowi wstawały, ale n swoje mniemanie, łaskawszym go doznał: bo Lew młodziana postrzegłszy, łasząc mu się grzywą i ogonem, zdał się mu prosić, żeby mu nogę, od ostrego skłócą ciernia, uwolnił; na to i nogę skaleczałą do góry podnosił, wyrwał ostrożnie ściernisko Androd, ropę wycisnął, oczyścił ranę i zawiązał; czego wdzięcznym chcąc się pokazać owa bestia, wypadłszy z jaskini na obłów, pojmaną zwierzyną, wpół się z swoim lekarzem dzielił; trzy lata tak karmił swego dobrodzieja Lew, aż też Androd stęskniwszy sobie życie z bestiami, wyszedł z pustyni, błąkając się potem po świecie, od pana jednak swego proconsula Afrykańskiego, od którego był uszedł, poznany, do Rzymu był odesłany, tam na amfiteatrum w oczach całego miasta na igrzyska z bestiami wystawiony, czyli raczej jak na pewną zgubę. Pierwszy na tę scenę spuszczony Lew, tenże sam, z którym się w Afrykańskiej pustyni schował Androdus, ale nie dawno tąż przygodą żywo złapany, i do tegoż Rzymu przywieziony. Poznał zaraz lekarza swego najeżony Lew, i jako dobroczyńcy swemu łasząc się, do nóg słał, nogi lizał wszystką swoją posturę do łaskawości kształtując. Patrzał na to Rzym, i nie mogąc pojąć, skąd taka w dzikim Lwie ku Androdowi przyjemność, czarnoksięstwu to przypisał; przetoż drugą jadowitą bestią Rysia na niego spuszcza, co postrzegłszy Lew, z obłapiającego się Androda rąk wyrwawszy, skoczył do Rysia, i prędko rozszarpał. Pytany potem Androd, skądby taka uczynność Lwa ku niemu wzięła się, gdy wszystko, co się z nim działo, opowiedział; nie tylko że życiem darowany, ale w fortunę opatrzony, w herbie Lwa zażywać począł1.
To jednak nie koniec całej legendy. Jeden z potomków Androda wzbogacił swój herb o mur czerwony, poprzez mariaż z bogatą dziedziczką pieczętującą się takimże murem. Kolejni potomkowie mieli przybyć po wiekach na ziemie polskie, gdzie jeden z nich pojął za żonę córkę Jana Prawdy, urzędnika ziemskiego, który pieczętował się wizerunkiem obręczy żelaznej, a więc wspomnianą już prawdą. W ten sposób ukształtować się miał w pełni herb znany dziś jako Prawdzic.
1Kasper Niesiecki, Herbarz Polski, wyd. J.N. Bobrowicz, Lipsk 1839-1845